Powieść Katarzyny Grocholi jest bardzo słoneczna, choć opowiada o trudnym podsumowaniu związku, który Słońcem był podbudowany.
Tym razem pisarka jest bardzo nastrojowa, a jej główny bohater to mężczyzna po przejściu wielkiej miłości. Nagłej, niezaplanowanej, będącej wielką zagadką i wielkim zaskoczeniem. Pewnego dnia to “coś” na mężczyznę spadło i już z nim zostało.
“Słońce zniżało się szybko ku dalekiej tafli wody, bezchmurne niebo żółkło nad wodą, potem pomarańczowiało, a okrągły czerwony placek powoli znikał za kreską horyzontu, jak na rysunku, teraz połowa, teraz jeszcze mniej, czapeczka, którą ktoś przysłonił, jeszcze tylko malutki paseczek i morze nagle zmieniło kolor na bardziej buro-srebrny, a skały zrobiły się jeszcze ciemniejsze.
- Nasze Słońce zaszło – powiedziała cicho”
Przeciwnicy romansów zarzucają tego typu literaturze ckliwość, dlatego spieszę z wyjaśnieniem, że akurat ta powieść jest bardzo męska, rzeczowa, a przez to ciekawa. Samo zakończenie natomiast, to coś zaskakującego. I dobrze. Słońce potrafi zrobić swoje.